GłównaOrganizacjaPilociHistoria PułkuOdznaczeniaWspomnieniaMarsz LotnikówHistoria Pułku
 

Z PAMIĘTNIKA STRASZNEGO SIERŻANTA SZTABOWEGO SCOOTA CZ.1

 

  S!

  Pamiętam, to zdarzyło się pewnego, zimowego, wieczoru... Siedziałem sobie spokojnie w magazynie i liczyłem zimowe kalesony, od czasu do czasu pociągając z flaszy doskonałą nalewkę z pigwy. W pewnym momencie dotarło do mnie, że przecież za chwilę święta, a dodatek lotniczy nie wylatany…

  Za oknem zawierucha i trzaskający mróz, a tu obowiązek wzywa. Z ciężkim sercem ubrałem zimowy kombinezon, rękawice, futrzaną pilotkę. Oczywiście, na wypadek przymusowego lądowania, nie zapomniałem o „żelaznym zapasie z pigwy” oraz o „specjalnym wyposażeniu z porzeczki”.

  Droga na lotnisko wydawała się strasznie długa. Dotarłem tam wreszcie strasznie zmęczony, ale zdążyłem na trzeci start eskadry.

  Płatowiec stał przygotowany do lotu. Sprawdziłem jeszcze raz wszystko dokładnie: papierosy są, żelazny zapas jest, specjalne wyposażenie jest, w porządku... Można startować. Zapuściłem silnik i wykołowałem przed hangar. Maszyny eskadry stały już w gotowości do startu. Pomyślałem, że sprawdzę wszystko raz jeszcze. I tak: papierosy są, żelazny zapas jest, specjalne wyposażenie jest… Jednak coś mi tu nie gra? Ach już wiem! Przecież bomb nie zabrałem! No tak, dobry pilot to tylko spojrzy na maszynę i od razu wie co jest nie tak.

  Musiałem iść do hangaru i poprosić obsługę grzejącą zziębnięte ręce przy koksowniku, aby podwiesili bomby. Ciężko było ich przekonać, ale specjalne wyposażenie pomogło. Po stracie specjalnego wyposażenia startowałem z duszą na ramieniu, z obawy czy żelazny zapas wystarczy na tak długi lot…

  Po starcie i zrobieniu kręgu nad lotniskiem dołączyłem do prawego skrzydła Podpułkownika. Żelazny zapas mruczał i chlupał miło za pazuchą, cały świat wydawał się radosny i świąteczny. Po pewnym czasie zrobiło mi się chłodno i zaschło w gardle, więc dwa łyczki (malutkie) żelaznego zapasu i świat znowu zrobił się bajeczny.

  Starałem się utrzymać na skrzydle Podpułkownika. Po pewnym czasie z przerażeniem stwierdziłem, że Pan Podpułkownik zaczął wyprawiać dziwne harce. Jego maszyna skakała po 500 metrów, to w bok, to w górę, to znowu w dół. Pomyślałem sobie: „No, no, Panie Podpułkowniku..., ale się rozbrykałeś.”

  Na wszelki wypadek zmniejszyłem prędkość i odskoczyłem w bok. Dwa łyczki, patrzę, a Pan Podpułkownik gdzieś przepadł. Co gorsze, reszta eskadry też znikła. Zostałem sam.

  Zacząłem, po kręgu, nabierać wysokości i szukać samolotów eskadry. Ktoś strzelał czerwone flary. Pomyślałem: „O nie, Szkopy, nie nabiorę się na wasz podstęp, chcecie mię zwabić”. I odbiłem w drugą stronę.

  Szybowałem dostojnie, wysoko. Białe obłoki otulały, niczym puchową pierzyną, maszynę, zrobiło się ciepło. Ciężkie powieki opadały na oczy… No nie! Żelazny zapas, znowu dwa malutkie, tyci, tyci, łyczki… Patrzę za burtę, a tu, z promieni słonecznych, wyłaniają się cztery niemieckie balony i rozpoczynają atak... Zrobiłem pół... li...., zaraz, a... półpętli. Podciągam, beczka, korkociąg i wychodzę im na ogon. Biorę prowadzący balon w celownik. Widać niemiecki baloniarz dobrze wyszkolony, robi uniki, skacze w górę, w dół, no, ale nie umknie… Wyrok wydany. Jedna seria, Niemiaszek bucha czarnym dymem i jak szmata spada do ziemi. Jednak jego koledzy siadają mi na ogon. Jestem przerażony – trzy wrogie balony, a może nawet te śmiercionośne, straszne, sterowce, a ja – biedak – sam. Walka trwała bardzo długo. W końcu Niemcy dali spokój – chyba skończyło im się paliwo... Spojrzałem na paliwomierz, zajrzałem za pazuchę, no, u mnie też mało. Czy starczy na dotarcie do lotniska?

  Tak mnie te Szkopy skołowali, że byłem w szoku i nie pamiętam nawet jak wylądowałem. To, że wylądowałem jest faktem, bo dziś rano obudziłem się we własnym łóżku. Pomyślałem: „Piękne sny się czasem ma, ‘10 w skali Beauforta’”. Spojrzałem na obrazek wiszący na ścianie, tak, to jest kura a może... Nie, na pewno to jest kura.

  Z błogiej nieświadomości wyrwał mnie podoficer dyżurny, który przyszedł z rozkazem od Pana Podpułkownika. Gdy go przycisnąłem okazało się, że Pan Podpułkownik wzywa mnie do siebie, aby przekazać mi podziękowania od samego, największego, Pułkownika S. za zestrzelenie wczoraj niemieckiego balonu.

No, dziś wieczorem impreza w kasynie. Podoficerskim oczywiście.

Odmeldowuję się!

St. sierż. pil. obs. Scoot, 1. Pułk Lotniczy, 2. Eskadra Wywiadowcza

Ps. Ta historia to tylko jedna z wielu, o najciekawszej może kiedyś Wam opowiem…

 

POWRÓT