Z PAMIĘTNIKA STRASZNEGO SIERŻANTA
SZTABOWEGO SCOOTA CZ.2
Z
pamiętnika sfrustrowanego sierżanta.
Co ten wąsik w ząbek strzyżony, w lewo czesany, narobił? Pierwszego
września miałem przejść do rezerwy, na zasłużoną emeryturę. Miał być awans,
medal, a tu masz, Adolfowi Gdańska się zachciało.
Przez takiego marnego malarzynę od landszaftów będę musiał znowu jak 1920
swoje stare kości obijać po jakichś zapadłych dziurach i doświadczać mizerii
życia obozowego.
No i wykrakałem, przenieśli mnie do eskadry rozpoznawczej na Karasie.
Początkowo myślałem, że naraziłem się technicznemu Pułku za ten przekręcony
silnik w Jedenastce. Ale gdzie tam. Gdy dotarłem do polowego lotniska w
miejscowości Sokolniki, na północ od Łodzi, to co napotkany lotnik, to znajoma
„gęba” z Pułku. Co najciekawsze, to spotkałem same wysoko postawione szychy w
randze podpułkownika, majora, kapitana, że nie wspomnę tak przecież dobrze
zapowiadającego się porucznika, a wszyscy z przydziałem bojowym jako zwykli
piloci. Nie chcę krakać, ale coś mi to „śmierdzi” i chyba świadczy, że coś się
musi u nas źle dziać.
Z drugiej strony mam dużą satysfakcję z tego, że szychy ze Sztabu, musza
razem z nami, podoficerami i szeregowcami, rano dokonywać porannej toalety w tym
bagnistym strumyczku za namiotami, a na śniadanie wcinać spleśniałe suchary i
popijać to świństwo czarną kawą. Koniec z obiadkami w kasynie oficerskim, że nie
wspomnę mocno zakrapianych kolacyjek w „Ziemiańskiej”. Teraz panowie oficyjery
posmakują życia prostego żołnierza!
Na lot wystartowaliśmy bladym świtem. Dwa Karasie w osłonie dwie
Jedenastki. Piloci - sama „śmietanka” Pułku. Panowie Pułkownik i Major odwalali
brudną robotę jako poganiacze, Kapitan ze mną robiliśmy za juczne woły.
Obładowali nas aż... po dwie bomby na każdego Karasia. Zadanie - rozpoznać
nieprzyjacielskie oddziały na południe od Częstochowy. Lot bez niespodzianek,
tylko kark mnie strasznie bolał, bo musiałem trzymać „szyk” za Kapitanem, aby
dobrze wypaść przed naczalstwem, a ci kręcili się jak by mieli owsiki.
Cel rozpoznaliśmy bez problemu, zrobiłem fotki i myślałem, że polecimy do
domu, ale gdzie tam, Pan Kapitan wymyślił, że zbombardujemy mosty. Takie ładne,
polskie, mosty, myśl naszych inżynierów, zbudowane rękami polskich robotników,
aż grzech niszczyć. No, ale co robić? Rozkaz to rozkaz, jak mawiał Roch
Kowalski. Miałem bombardować most drogowy, natomiast Pan Kapitan wybrał dla
siebie dwa mosty kolejowe. Sytuacja była jasna. Wszyscy w Pułku wiedzą, że Pan
Kapitan ma lekkiego zeza i było pewne, jak amen w pacierzu, że jak celuje w
jeden, to na pewno trafi w drugi. I tak też się stało. Jeden most dostał, że aż
drzazgi w powietrzu fruwały. Co do mojego mostu - byłem pewien, że ostanie się
cały (taki piękny most - szkoda by była wielka). Przecież wczoraj z bombardierem
i strzelcem, do późnej nocy, oblewaliśmy urodziny małżonki.
Ale to jeszcze nie koniec tej szopki. Zrobiliśmy zakręt na kurs do domu,
a tu, w słuchawkach, rozkaz od Pana Majora, że lecimy do Krakowa, bo otrzymał
meldunek, że pod Radomskiem meldowano niemieckie myśliwce. Meldowano niemieckie
myśliwce... Ha, ha, ha, kto by go nie znał to może by i uwierzył. Wszystkim
jednak wiadomo i w Pułku i w garnizonach całej Rzeczpospolitej, że Pan Major to
znany Don Juan, łamacz niewieścich serc, że żadnej spódniczce nie przepuści. Jak
usłyszałem ten meldunek to mało nie pękłem ze śmiechu. Przecież dobrze
wiedziałem, że chodzi o babę. Niestety pomyliłem się - to nie o babę chodziło,
ale o dwie baby. Jedna z nich to na lotnisko przytargała nawet kilkuletniego
szkraba. Fajny brzdąc a podobny do Pana Majora jakby skórę z niego ściągnęli.
Pożegnaniom nie było końca, więc do Sokolnik dolecieliśmy późno,
zahaczyliśmy po drodze o Dęblin i Okęcie, bo Pan Major chciał pożegnać resztę
rodziny. Strach bierze, bo ostatnio w Kancelarii, jak odbierałem pocztę, to był
list do Pana Majora od jakiejś Brunhildy z Breslau. Pan Major coś ostatnio
wspominał o nalocie na Wrocław, oj będzie się działo…
Na drugi lot wystartowaliśmy pod wieczór. Znowu zapakowali nam aż po dwie
bomby i znowu zadanie - lot na zbombardowanie mostów. Co oni się do tych mostów
przyczepili? Przeszkadzają komu? Jak sobie stały to niech stoją. Wystartowałem z
Panem Kapitanem, lot na średniej wysokości, bez kontaktu z innymi samolotami.
Przez radio dowiedziałem się, że na mój most poleciał Pan Porucznik. Po drodze
dokuczał mi, że spudłowałem i przechwalał się, że on to go załatwi na cacy.
Jak okazało się później to w most nie trafił a na dodatek, nad
Częstochową, dorwały go niemieckie myśliwce, przypiekły mu „kuper” i musiał
lądować przymusowo. Z opowiadań łapiduchów wiem, że przypalili mu nie tylko
kuper, ale i osmalili „pysk”. Chodzi zabandażowany jak Arab w Ramadan, tylko mu
oczy widać. Szkoda trochę chłopa, bo miał ładną aparycję i wszystkie niewiasty
przewracały za nim oczami. Teraz w „Ziemiańskiej” to pewnie się z rok nie
pojawi, bo jak z taką osmaloną gębą pokazać się w dystyngowanym towarzystwie.
Wracając do lotu, cały czas myślałem co z tym mostem, szkoda przecież, bo
po wojnie, za jakieś trzy, cztery, dni ten most się przecież przyda. No i Niemcy
wysłuchali moich modlitw i pokazali się nad Częstochową bronić mostu. Dostałem
rozkaz wywalić bomby i wracać do domu. Jakaż ulga zapanowała w duszy mojej, gdy
zdjęto ze mnie to brzemię. Dawno wiedziałem, że wojna jest głupia, ale żeby do
tego stopnia. Niemcy bronią polskiego mostu przed Polakami - to się w głowie nie
mieści.
W drodze powrotnej dogoniły nas niemieckie myśliwce. Myślałem, że
zachowają się jak prawdziwi rycerze i nie będą atakować bezbronnych, ale gdzie
tam, zaczęli strzelać. Co ja im zawiniłem? No dobrze mówiłem, że pan Hitler to
pokojowy malarzyna, że gruby Herman to nadaje się na balon zaporowy, ale żeby od
razu za to strzelać?
Dałem nurka i chociaż przestrzelili mi zbiornik to się nie martwiłem, bo
mało w nim było już paliwa. Przywarłem do ziemi, raz nawet zahaczyłem o jakiś
pagórek i myślałem, że pogubiłem kapcie, ale jakoś się udało. Urwałem się
bandytom i dotarłem do lotniska. Przy lądowaniu okazało się, że mam zablokowaną
lewą klapę, prawa wyszła na 15, a lewa na 0 stopni. Tuż przed przyziemieniem
zakręciło więc samolotem i postawiłem Karasia na pysku. Pan Techniczny eskadry
na pewno się będzie krzywił.
Ciekawe gdzie mnie teraz przeniosą? Mam nadzieję, że spotkam tam ponownie
wielu znajomych, bo loty w dniu dzisiejszym udowodniły, że potrzeba nam planu i
dyscypliny. Swoją drogą ciekawe też gdzie poleciały nasze orły-sokoły. Raporty
mówią, że latali za Juhasem, ale ja w to nie wierzę, bo znam ich upodobanie do
płci nadobnej. Pewnie znowu jakaś baba...
St. sierż. pil. obs. Scoot, 1. Pułk Lotniczy, 2. Eskadra Wywiadowcza
Post scriptum.
W drugim locie Pan Kapitan oberwał od Niemców i musiał skakać na
spadochronie. Wieść gminna podaje, że przy okazji lądowania na łące trafił w
krowie... No wiecie. Ale nawet jakby i tak było, to jest to przecież zapowiedź
szczęścia w następnych lotach. Niestety zdjęcia niemieckiej kolumny pod
Częstochową nie wyszły, bo bombardier, w chwili słabości, zarzygał fotoaparat.
POWRÓT